środa, 7 sierpnia 2013

Koty, koty, koty.... zaginione, adoptowane i odnalezione :)


Półmetek letnich wakacji już za nami, od ponad dwóch miesięcy nie miałam czasu by poświęcić się blogowaniu. Co mam na swoje usprawiedliwienie ? No cóż , 1 czerwca przez przypadek,  moja kocica Lolka wyskoczyła przez balkon i w szoku uciekła. Potłukła się odrobinę , a ponieważ nigdy nie wychodziła z domu świat za oknem był dla niej przerażający - kiedy wybiegłam z domu aby ja złapać wypłoszona uciekła. Uciekała przed siebie nie patrząc nawet kto do niej podchodzi i woła.
Od tego momentu poświęcałam po kilka godzin dziennie na jej poszukiwania, roznosiłam ulotki, wywieszałam ogłoszenia i przeczesywałam okoliczne chaszcze, podwórka i śmietniki w jej poszukiwaniu. Dzieciarnia w domu ciągle zapłakana, czarna rozpacz . Co noc po północy wychodziłam na spacer z latarką i nadal miałam nadzieję na jej odnalezienie i ciągle nic.
Co prawda ludzie dzwonili widząc w okolicy rudego kota ale ciągle to były chybione trafienia, przez te poszukiwania poznałam chyba wszystkie okoliczne koty :)
Nasza Pani weterynarz powiedziała, że kot niezaradny , nie wychodzący jeśli nie zdobędzie sam pożywienia może przeżyć  do 10-12 dni. Miałam wrażenie ,że ścigam się z czasem, a nadzieja na odnalezienie Lolki przygasała.

Po 10 dniach poszukiwań, wydawało mi się, że już nie ma szans. Chciałam ulżyć córce w cierpieniu i zdecydowałam się adoptować kociaka. Wybraliśmy się do Wrocławskiego Schroniska w poszukiwaniu kotka a właściwie to kotki , bo córka tylko kotkę chciała zaadoptować.  Na miejscu okazało się ,że z małych kociąt są same kocurki, a ze względu na koty które są w domu nie bardzo mogę sobie pozwolić na adoptowanie dużego kota - kłopoty adaptacyjne. Już mieliśmy odjechać do domu bez kotki , z zamiarem dalszych poszukiwań kotków przez znajomych, gdy pracownica schroniska wyniosła z pomieszczenia służbowego kontenerek z pięcioma, wrzeszczącymi kociakami.
Nieśmiało zapytaliśmy, czy te maluchy nie są do adopcji ? Panie oświadczyły, że kociaki nie są wciągnięte na stan i nie przeszły kwarantanny bo maja po 3,5 tygodnia i zostały znalezione dwa dni wcześniej. Wymagają karmienia butelka i z tego względu przebywają u pracownicy schroniska w domu.
Udało nam się przekonać Panie, że jesteśmy "kociarzami" z doświadczeniem i poradzimy sobie z odkarmieniem maluszka butelką. I tak oto trafiła do nas TOSIA - szara jak kociak z reklamy Whiskasa. Całe 300g kota !!! Mała , nieporadna kulka . Panie zapewniały , że do tygodnia powinna już sama jeść kocią karmę i mleko pić ze spodka. Karmić wystarczy butelką co 4 godziny. I tak oto wyposażeni w butelkę ze smoczkiem i puszkę mleka zastępczego dla kociąt wyruszyliśmy do domu.

Jak się natychmiast okazało Tosia nie jada co 4 godziny a co 1,5 do 2 godzin, głośno miaucząc domaga się karmienia. Nie umie spać sama w koszyczku bo przyzwyczajona była do ciepła matki i rodzeństwa. Poczułam się znowu jak matka karmiąca ! Oczy na zapałki i całkowity brak snu, a jeśli już to z kotem wtulonym w szyję.  Po dwóch dniach wpadliśmy na pomysł aby dać Tosi do koszyczka pluszowego, włochatego miśka w buro-brązowym kolorze. To był strzał w dziesiątkę bo najedzony kotek wtulał się w pluszaka i zasypiał bez mojej asysty, jednak jeść domagał się nadal co 2 godziny. Całe szczęście po 3-4 dniach córka opanowała sztukę karmienia Tosi butelką i tak zmieniałyśmy się przy opiece.
Nadal miałam nadzieję , na odnalezienie Lolki i gdy tylko czas pozwalał szukałam jej.

Tak wyglądała pierwsza noc z Tosią - na zdjęciu śpi wtulona w szyję córki.

300 gramów, małego kociego nieszczęścia.

Drzemka po jedzeniu i masowaniu brzuszka.



Tosia konsekwentnie odmawiała samodzielnego jedzenia jeszcze długo, karmienie samym mlekiem z butelki trwało do połowy 7 tygodnia życia, czyli jeszcze 3 tygodnie od adopcji.

Poszukiwania Lolki nadal trwały choć już , wszyscy naokoło mówili, abym dała spokój.
Mi jednak w dniu adopcji małej Tosi przez głowę przeleciała taka myśl, że na pewno Lolka się odnajdzie, tak na przekór , właśnie dlatego,że zdecydowałam się wziąć kolejnego kota.
I jednak miałam dobre przeczucie !!!!
Lolka znalazła się po 3 tygodniach tułaczki, sąsiadka wypatrzyła ją na podwórku późnym wieczorem.
Tym razem już nie uciekała w popłochu przede mną , ale nie omieszkała okazać mi jak bardzo jest nieszczęśliwa z powodu tego co się stało. Musiałam wysłuchać wszelkiego rodzaju miauków niezadowolenia w stylu - tak mi było źle :)
Radość w domu była przeogromna, polały się łzy wzruszenia i szczęścia, a sama Lolka jak to kot - ok tydzień wracała do pełnej równowagi.
O dziwo 3 tygodniowa tułaczka nie odbiła się na jej zdrowiu, wróciła troszkę brudna i chudsza, z jednym kleszczem na głowie. Kocica okazała się bardziej wytrzymała i zaradna niż się spodziewałam :)
Tak oto mam już 4 koty pod moim dachem - wesolutko :)
Najlepiej obrazuje to zdjecie znalezione w sieci


Na koniec jeszcze kilka fotek uciekinierki Lolki i reszty ferajny.
Tosia 4 tygodnie i Filip zazdrosny o kontener.

A ku-ku !

Lola i Tosia

Lola po powrocie z wielkiej ucieczki.



Tosia 8 tygodni i Filip

1 komentarz:

Helena pisze...

bardzo sie ciesze ze tak piekne koteczki maja dobra opieke i niech tak dalej bedzie az zazdeoszcze .Ja mialam 3 kociaki i jedna sjamska koteczke mi ktos porwal z balkonu 25 lipca i do tej pory sie nie odnalazla.miala 14 mies biala niebieskie oczka rudawy ogonek .Bardzo za nia tesknie wiele bym dala zeby sie odnalazla.jestem chora..Nie mam juz nadzieji. Helena